Fragmenty i cytaty


Cytaty z książki
„Korzenie” Hanny Król


Aniela Ancoralis siedziała na swojej drewnianej huśtawce, od zawsze i niezmiennie ustawionej na północnej werandzie. Przed nią roztaczał się krajobraz spokojnego, ciemnego Lodowatego Morza, nad którym już zaczynały skrzeczeć mewy. Na dalekim horyzoncie majaczyła kolorowa łuna unosząca się nad Najwyższym, Nieprzekraczalnym Murem, od przeszło trzech mileniów strzegącym granicy i wejścia do Starego Świata.

Atakujący nie mieli litości dla nikogo, a ponieważ ludzkie mięso było cenne w ich ojczyźnie, niemal każde zwłoki zostały paskudnie okaleczone. Co ciekawe, król do dziś uważa, że urodzona wówczas córka Aurelii zaginęła. Większość jest zdania (aczkolwiek nigdy głośno i otwarcie), że jako noworodek w całości trafiła pod rzeźniczy nóż. Wszak dla Bezpańskich to nie lada rarytas – wartością przewyższający złoto.

Niemal nic już nie widziała. Miała wrażenie, że oddycha ogniem i słyszy tylko krzyk płonącego budynku.

– Co on mi podał? – jęknęła żałośnie. Potem zsunęła się z łóżka i odsłoniła jedną płachtę parawanu. W wielkim, trójkątnym oknie składającym się z wielu mniejszych trójkątów i stanowiącym w całości ścianę zewnętrzną odbijał się układ izolatki i jej postać. Z przykrością stwierdziła, że wygląda jeszcze mizerniej, niż się czuje.

Agresor od stóp do głów był obleczony w mundur z żywej purpurowej łuski, zakończony wysokim, długim pióropuszem generała. U jego nóg leżało pięć psowatych, białych bestii, otaczał go zaś gąszcz wijącej się aramerii. Ta bluszczopodobna roślina, ilekroć postawiono kogoś przed dowódcą, oplatała osobę na kilka minut, zapuszczając w głąb cieńsze od nici witki, po czym mężczyzna decydował, co z nią zrobić.

Kamiel był niemal pewien, że ci nieszczęśnicy zostaną przerobieni na paliwo. Zastanawiało go, co stanie się z drugą grupą.

Biegła ku niej wielka, biała, żylasta bestia o krwawych ślepiach i wyszczerzonych, ostrych niczym noże podwójnych zębiskach. Vittoria chciała się ratować, ale przerażona zastygła w miejscu. W jasnej smudze zdołała zobaczyć, jak mutant skacze ku niej, wyciągając wielkie łapska z czarnymi pazurami.

Jej wzrok padł na zgromadzonych na rynku mieszkańców Arumvir. Wszyscy wyglądali, jakby spali na stojąco z otwartymi oczami opleceni cienkimi, lecz gęstymi pnączami bluszczu, które wdzierały się do nich przez uszy i oczy.

Jego słowa przeszyły Vittorię milionami lodowatych igieł. Nogi się pod nią ugięły. Przez chwilę, która wydawała się długimi godzinami, siedziała zszokowana na zimnej posadzce, trzęsąc się jak osika. Potem pomyślała o Anieli. Ona też tam była. I jej przyjaciele.

Wtedy to dostrzegła ‒ jak pod wpływem światła świecy jego źrenice zwężają się niczym u kota, a po chwili wracają do okrągłego kształtu. Spojrzała na dłoń bez rękawicy. Miał centymetrowe, perłowe, mocne szpony.

Wjechali przez automatycznie otwierane drzwi do sali wypełnionej błękitną poświatą wydobywającą się spomiędzy cienkich lamp w podłodze. Z sufitu zwisało sześć dużych, przezroczystych płyt. Pod trzema stały szklane stoły tuż obok gładkich, lśniących czernią lodówek z podstawami i blatami obrysowanymi światłem.

Nie masz się czego wstydzić. Ciekawość i skłonność do osądzania tkwią w każdym z nas. Jeśli jednak damy się im zwariować, przybiorą karykaturalne formy.

Senatorowie należeli do grupy legendy o niecodziennych zainteresowaniach kulinarnych. Oni akurat gustowali w dzieciach, a im były młodsze, tym smaczniejsze. Mieli też swojego kucharza. To w jego „kuchni” urządzali sobie prawdziwe uczty.

Poczuła ucisk w żołądku. I zaraz kazała sobie trzymać się na baczności. Cokolwiek ukrywał ten drakon, jego piękne oblicze skutecznie mydliło oczy rozmówcom.

(...) był mężczyzna zza Mglistej Kurtyny, profesor z Południa, który – o czym nie mogła zapomnieć – napisał Anieli prawdę o tożsamości Vittorii i który przybywał do Leonii, aby móc z dala od wścibskich oczu wykonywać eksperymenty na ludziach Północy. Ludziach, o których nikt nie dba i których nikt nigdy nie będzie szukał – tak jej kiedyś powiedział.

Zobaczyła kobietę w tubie wypełnionej błyszczącym płynem. Kobieta była podłączona do kilkunastu kabli, a jeden z nich został umieszczony w jej czaszce. Miała zamknięte oczy, ale zakrwawionymi paznokciami drapała po szybie, jakby chciała wydrążyć w niej dziurę i uciec z cylindra. Jej usta poruszały się w niemym krzyku. W pewnym momencie gwałtownie otworzyła oczy i popatrzyła przerażonym wzrokiem wprost na Ancoralis.

Niczym zahipnotyzowany szedł ku niej, ignorując wszystko dookoła. Po minie dziewczyny poznał, że zrobił na niej duże wrażenie, i miał nadzieję, że pozytywne. Kiedy przystanął tuż przed nią, zadarła głowę, patrząc mu prosto w oczy. Była prawdziwa i tak nierealna zarazem. Przez te wszystkie lata patrzył tylko na jej zdjęcia i projekcje stworzone w Fantazmacie, a teraz miał ją z krwi i kości przed sobą i bał się mocniej odetchnąć, aby czasem nie okazała się tylko wrażliwą iluzją.

Wszystko mieniło się w czarno-złoto-czerwonych barwach, czyniąc niemożliwym szczegółowe rozpoznanie kształtów otoczenia. Nie wiedział dokładnie, po czym lub po kim przechodził. Starał się nie zwracać uwagi na krzyki dochodzące zewsząd i mieszające się z trzaskiem pożeranych przez ogień przedmiotów. Nie podobał się mu nienaturalnie zachowujący się dym.

Vilom wreszcie udało się dostać na zionące teraz smrodem spalenizny i czarną otchłanią oba piętra i rozpoczęli akcję wydobywania ciał (a raczej tego, co z nich pozostało). Szczątki zapakowane w czarne worki układano w wewnętrznych ogrodach, aby nikt, kto przypadkiem zabłąkałby się w parku w okolicy miejsca pożaru, nie mógł ich zobaczyć.

Nasz związek już się zakończył, więc mogłabyś ją zastąpić. Już teraz. Bo widzisz, poważnie zastanawiam się, czy dla ciebie nie zrobić wyjątku od zasad. – Palcem delikatnie niczym piórkiem przejechał od jej stóp aż po ramię.

Nie chciała, żeby ją tak traktował. Ale inaczej. I sama nie potrafiła określić jak. Nie rozumiała samej siebie. Przecież nie przepadała za tym typem. Może i był przystojny (pomimo szpecącej blizny), lecz patrząc na niego – w pierwszej kolejności – czuła niepokój przed tym, co może zrobić, jakim potworem mógłby się stać. Sama dziwiła się sobie, że trzymała jego sekret w tajemnicy.

Patrząc na zmagającą się z krokami Vittorię, smok stwierdził, że dla niej muzyka mogłaby równie dobrze nie istnieć. Ewidentnie nie potrafiła wyczuć rytmu, sztywnymi nogami starając się stworzyć coś na miarę tańca.

(…) przed wyjściem jeszcze raz na niego popatrzyła. Jego śpiąca twarz, pozbawiona towarzyszącej mu złośliwości i oziębłości, wyglądała czarująco. Tak bardzo, że nagle przyłapała się na tym, że stoi nad nim z wyciągniętą ręką, by dotknąć tych porcelanowych policzków. Wtedy otworzył oczy. Do piorunów! On wcale nie śpi!

Pod narzutą znajdowała się kołyska z patrzącym w sufit noworodkiem, zawiniętym w atłasowy, czarny becik. Z pozbawionymi życia, czerwonymi ślepkami i trupio bladą twarzą wyglądał upiornie.

Naprawdę uważasz, że przy takiej instytucji jak kongward nigdy pomiędzy stronami nie powstała głębsza uczuciowa więź? – Stanął za nią i niespodziewanie odgarnął kosmyk z jej szyi, który niesfornie wysunął się spod czapki. Zadrżała, ledwo utrzymując aparat. Popatrzyła na niego wielkimi oczami i z grobową miną. Do czego zmierzał tym pytaniem? Czy rzeczywiście miało drugie dno?

O trzeciej rano obudziła się. Krzyczała. Miała drgawki. Czuła palący ból, jakby roztapiała się od środka. Chciała się rzucać, ale została przypięta pasami.

Najpierw dopadł ją smród. Odpychająca mieszanka potu, moczu, wilgoci i czegoś jeszcze. Potem, jakby zza szyby, dobiegł ją kobiecy, nie – dziewczęcy szloch. Rozkleiła zasklepione narkotycznym snem powieki. Pierwsze obrazy były zamazane. Ale wzrok i słuch wracały coraz wyraźniej, aż wreszcie usłyszała, jak czyjeś ciało uderza o ścianę w sąsiednim pokoju. Nie – lochu, bo inaczej nie mogła nazwać tego brudnego, pogrążonego w półmroku, odrapanego i pozbawionego wszelkich kolorów betonowego więzienia, w którym się znalazła. Miała odrętwiałe, ociężałe ciało.

– Zawsze uważałam, że będziesz słodsza – stwierdziła, nachylając się nad jej uchem. – Spokojnie, nie mogę zrobić ci nic, co się nie zagoi. Ale wybór i tak mam spory, więc zdążę spróbować tego i owego. – Z zadowoloną miną odłożyła pejcz i podniosła ze stołu mały skalpel

Lustrowała jej nagie ciało, zastanawiając się, którą część najpierw pociąć, a może wyciąć… Uśmiechała się przy tym lubieżnie i zagryzała palec wskazujący, na którym jeszcze znajdowały się ślady krwi.

Kamiel słyszał, że pierwsza kamerdyner Orifiel Bellus jest niesłychanie rozwiązła. Oczywiście informacje te otrzymał od samej pani triumwir, która często wyśmiewała się ze swojej podwładnej i narzekała, że czasem ta nimfomanka sporo ją kosztuje